Myślistwo ptasze - Rocznik sokolniczy 1995 - Rudi - talent naturalny

Autor: JMG

Elizabeth Breidenstein-Trommer

Rudi - talent naturalny

Po stracie sokoła Ömmes, który zagubił się podczas polowania, zajełam się ptakiem mego męża - Schorschem. Günther w tym czasie układał hybrydę. Po dwóch sezonach stwierdziłam, że nie chcę polować z nie moim ptakiem. Zdecydowałam się więc na wzięcie młodego ptaka. Jeszcze czułam żal po stracie Ömmes'a, ale dobrze pamiętałam jego dobry szybki styl polowania. I ta cecha zaważyła na tym że będzie to ptak po tych samych rodzicach.

Z niecierpliwością oczekiwałam na okres rozrodu. Gdy się okazało że para na którą liczyłam ma cztery młode, bardzo się ucieszyłam. Jednakże jak w roku poprzednim były same samce, nie stanowiło to jednak problemu, gdyż jestem zwolenniczką samców. Zazwyczaj sokolnicy preferują samice, lecz gdy okazało się, że są same samce, czekałam aż wybiorą te największe. Tak jak przypuszczałam pozostał mi najmniejszy z samców.

Z nastaniem sierpnia, gdy był już całkowicie wypierzony, spętałam go i posadziłam na berle w ogrodzie. Sierpniowe upały ograniczyły mnie do spędzania z nim jedynie wieczorów. Przyzwyczajałam go powoli do mojej obecności. Rudi - bo takie otrzymał imię, nie należał do ptaków spokojnych, a pierwsze wrażenie nie należało do najprzyjemniejszych. Przez pierwsze dni grał mi na nerwach - pięć pierwszych dni nie chciał siedzieć na berle przesiadując ciągle na ziemi. Dopiero szóstego dnia nastąpiło olśnienie - po raz pierwszy usiadł na berle, lecz radość nie trwała długo, po kilku sekundach wrócił na swoje miejsce. Następny dzień miał być przełomowy. Dotychczas Rudi nie chciał jeść na rękawicy - karmę musiał dostawać na ziemi i nie ruszył jej wcześniej, dopóki nie zeszłam mu z pola widzenia. Nie widziałam w nim przyszłości, myślałam, że jeśli się nie zmieni to wsadzę go do woliery. Lecz czułam, że tego - siódmego dnia- coś się ma wydarzyć. I tak się też stało.

Była sobota piętnastego sierpnia, pierwszy raz zobaczyłam jak od rana siedzi na berle, a reakcja na mój widok wprawiła mnie w wielkie zdumienie - siedział spokojnie i nic nie wskazywało na to, że się chce zerwać. To był całkiem inny ptak - odmieniony. Pomyślałam, że może jest chory, albo to tylko przypadek. Musiałam to sprawdzić, dlatego schowałam się i ponownie mu pokazałam, a on ku mojemu zdziwieniu siedział nadal i tylko ciekawie mi się przyglądał. To była moja szansa - od razu przyniosłam kawałek świeżego gołębia i bardzo ostroźnie, powoli na czworakach zbliżałam się do niego. Jak wielkie było moje zdziwienie, że mimo zmniejszającej się między nami odległości on nadal siedział na berle. Ciekawy, z przylegającymi mocno piórami i wielkimi oczyma obserwował każde moje posunięcie. Po osiągnięciu celu mojego podchodu, zbliżywszy się na odległość wyciągniętej ręki, położyłam rękawicę z mięsem na berle. Byłam tak przejęta tą sytuacją, że bałam się nawet oddychać i patrzeć na niego. Cierpliwie czekałam na jego reakcję, błagając w duchu, by zainteresował się kuszącym kawałkiem mięsa. Pierwsze skubnięcie upewniło mnie, że ptak się przełamał.

Wieczorem, kiedy zapadł zmrok, pierwszy raz siedział na rękawicy, a gdy nastała noc, zaczął dobrze jeść z rękawicy. Jednocześnie okazało się, że daje się łatwo kapturzyć. Następne dni przynosiły coraz większe postępy Rudiego. W poniedziałek jadł na wabidle, a we wtorek pierwszy raz poszłam z nim w pole. W ciągu kilku następnych dni odbył swój pierwszy lot w wadze 535 gram. Latał tylko wieczorem, ponieważ panowały duże upały i wiały wiatry, a silne prądy wstępujące panujące w ciągu dnia mogły spowodować wyniesienie ptaka bardzo wysoko i zgubienie go.

Po kilku dniach waga skoczyła na 560 gram, a Rudi już bardzo ładnie latał, lecz wydawało mi się, że jeszcze on sam nie wie po co lata. Był to sygnał do rozpoczęcia tego, co było i jest jednym z celów sokolnictwa - polowanie.

W odległości zaledwie 500 metrów od naszego domu bytuje stadko kuropatw. Pierwszy raz spłoszyły się pod latającym ptakiem 10-go września. Było ich 11 sztuk z pierwszego lęgu - już dobrze latające. Zerwały się pod wiatr, a Rudi natychmiast ruszył za nimi w pościg. Nie miał jednak zbyt dużych szans z powodu zbyt małej wysokości i jeszcze słabej muskulatury. Jego reakcja była taka o jakiej marzyłam - szybka i agresywna. Przez kilka następnych dni wiał silny i porywisty wiatr, w związku z czym trenowałam ptaka tylko na wabidło. 15 września był wielkim dniem. Wiatr osłabł, termometr wskazywał ok. 20˚C, Rudi ważył 565 gram. Nie sądziłam, że dzień ten będzie się różnił od innych i z zamiarem treningu wyszłam w pole. Puściłam go - był w swoim żywiole. Lot zawsze zaczynał od krążenia nademną stopniowo zwiększając pułap lotu. Tego dnia jednak latając na dość dużej wysokości zaczął powoli oddalać się. Zakręciłam kilka razy wabidłem - bez skutku. Zdenerwowałam się nie wiedząc co robić. Jedyną rzeczą, która przyszła mi do głowy było natychmiastowe wypłoszenie stadka kuropatw. Zaczełam więc biec w kierunku małej remizy na granicy pól, gdzie przeważnie bytowało znajome stadko kuropatw. Biegnąc więc w tym kierunku spłoszyłam je - zerwały się z charakterystycznym dla nich furkotem. Rudi mimo że był stosunkowo daleko i dość wysoko od razu zaczął atak. Niestety nadmierna odległość dzieląca go od stadka spowodowała zapadnięcie kuropatw w rowie zanim zdążył nadlecieć. Rudi ponownie zaczął nabierać wysokości i to tak szybko, że po chwili był wyżej niż poprzednio. Postanowiłam biec wraz z psem w kierunku miejsca w którym zapadły kury. Będąc już w pobliżu spuściłam Bonitę ze smyczy, chwila poszukiwań i suka robi klasyczną stójkę. Spojrzałam w górę i przestraszyłam się na dobre. W czasie, gdy biegłam do kuropatw, Rudi nabrał wysokości i oddalał się odemnie. Nie pozostało mi nic innego jak szybkie poderwanie kur. Wraz z psem ruszyłam w stadko, które szybko się poderwało. Naliczyłam ich pięć sztuk. Wychodząc z rowu wypatrywałam na niebie sylwetki mojego ptaka. Gdy go zauważyłam leciał już jak błyskawica i lotem koszącym przeleciał mi nad głową i zniżając lot zniknął mi za drzewem. Chwilę obserwowałam przez lornetkę chcąc go znowu zobaczyć, lecz ku mojemu zdziwieniu nie wyleciał już z za drzewa. Razem z Bonitą pobiegłyśmy w kierunku gdzie go po raz ostatni widziałam. Po kilkunastu metrach, gdy wybiegłam z za drzew, zobaczyłam go na polu. Jedno spojrzenie w kierunku mojego ptaka wystarczyło, by stwierdzić, że tryumfalnie dobiera się do upolowanej przez siebie kuropatwy skubiąc ją i tarmosząc. Ze szczęścia zaczełam krzyczeć, ucałowałam psa (niestety nikogo innego nie było w pobliżu). Nawet nie wiem kiedy znalazłam się przy Rudim. W nagrodę najadł się do pełna, a od tego dnia zawsze latał bardzo wysoko. Nie chcę nawet mówić ile to było metrów, gdyż twierdzę, że wielu sokolników zawyża tę wysokość, jedno jest dla mnie pewne - on lata naprawdę bardzo wysoko. Ważne jest jeszcze jedno, że Rudi nigdy podczas polowania czy treningu w czasie sezonu nie usiadł na ziemi, drzewie czy co najgorsza na słupie. Zdarzyło się natomiast dwa razy, że latając na dużej wysokości oddalił się tak, że nie było go widać, lecz zawsze wracał do miejsca z którego był puszczony. Dzięki nadajnikowi mam pewność, że nawet w tedy nigdzie nie siadał.  

W pierwszym roku mogłam polować z Rudim tylko 29 dni. W tym czasie upolował 19 kuropatw, z których 15 złapał w powietrzu a 4 silnie zbił w wyniku czego od razu ginęły. Rudi po każdym udanym ataku dostawał pełne wole, co jest bardzo ważne u młodych ptaków.  

Muszę powiedzieć, że po sezonie byłam bardzo zadowolona ze swego ptaka i tak jak przypuszczałam, miał on charakter i sposób polowania bardzo podobny do swej starszej siostry Ömmes.  

Następny sezon rozpoczełam 29 sierpnia. W momencie wyjęcia ptaka z woliery miał wagę 620 gram, a w trzy dni później 570 i pierwszy lot na wabidło. Po kilkudniowym treningu zaczełam z nim polować. 11 września miał trzy ataki na kuropatwy. W związku z tym, że treningi były jeszcze za krótkie a kondycja za wysoka, Rudi miał problemy z upolowaniem ich. Dopiero tydzień później tj. 18 września upolował jedną kurę. Sezon ten zakończyłam 21 września z 14 kuropatwami na rozkładzie. W następnym sezonie tj. w roku 1994 zajęłam się układaniem psa, co ograniczyło mój czas dla ptaka. Z woliery wyjełam go dopiero 8 września w wadze 630 gram i podobnie jak rok wcześniej po 3 dniach miał swój pierwszy wolny lot. W dwa dni później tj. 13 września polował pierwszy raz na kuropatwy, niestety bez skutku. Miał w tedy jeszcze za wysoką kondycję i polował bez zaciętości, ale już po obniżeniu kondycji 21 września złapał pierwszą kuropatwę, a do końca sezonu miał na rozkładzie 14 kur. Sezon zakończyłam 19 października, gdyż w tym dniu Rudi złamał nogę, a jak to się stało opiszę w innym artykule. W sumie sezon 1994 roku zakończyłam 14 kuropatwami, 1 młodym bażantem i 1 kosem.

Dla mnie Rudi jest najlepszym sokołem na świecie. Mimo, że jest mały i nie ma imponującego wyglądu, jest ptakiem odważnym, poluje bez strachu i zahamowań, a poza tym ma bardzo ładny i dobry styl, a dobry bojowy charakter jest bardzo ważny u ptaka używanego do polowań. Jednym słowem Rudi ma wrodzony talent.

Dzięki mojemu mężowi, który jest naprawdę bardzo dobrym weterynarzem mam nadzieję, że w nadchodzącym sezonie będę znowu mogła zapolować z moim ptakiem. Na razie wszystko wskazuje na to, że nie będzie z tym problemów. Może już stać na tej nodze, przytrzymuje nią karmę i wygląda bardzo dobrze.

Na końcu chciałabym jeszcze podziękować mojemu kołu łowieckiemu nr. 1 we Wschowie i kołu łowieckiemu mojego męża nr. 3 "Szakal" w Strzyżewicach i wszystkim tym, którzy nas zapraszali za to, że możemy razem na tych pięknych terenach polować.

Z niecierpliwością czekam na następny sezon, podczas którego znowu będzie piękna polska złota jesień. Tymczasem oczekując niecierpliwie przypominam sobie powiedzenie poety Marca Aurela: "Nie zapomnij - na świecie mało potrzeba do szczęścia i zadowolenia z życia".